„Stałe ceny” książek nie oznaczają wyższych cen. PIK odpowiada na zarzuty czytelników

with Brak komentarzy

– W Polsce dystrybutorzy i sieci księgarskie, by móc już na starcie zaproponować klientowi końcowemu rabat na nowości na poziomie nawet 25%, wymuszają bardzo wysokie rabaty ze strony wydawnictw, które wydawca musi w jakiś sposób odrobić. Stąd właśnie wysokie ceny okładkowe nowości – dzięki nim mamy kwotę, od której wydawca może zaproponować dystrybutorowi rabat na poziomie 50 czy 60%, a wydanie książki nadal będzie mu się opłacało. Wprowadzenie ustawy, regulującej ceny nowości książkowych nie tylko nie spowoduje podniesienia ceny okładkowej, ale może przyczynić się do ich spadku na poziomie nawet 15% Ustawa jest bardzo ważna, by za kilka lat istniały jakiekolwiek miejsca, w których książki w ogóle będziemy mogli kupić – mówi dr Grażyna Szarszewska, dyrektor generalny Polskiej Izby Książki w odpowiedzi na pytania i komentarze czytelników, którzy na Wykopie i Facebooku oskarżają PIK o próbę prawnego usankcjonowania zmowy cenowej i podniesienia i tak już wysokich w Polsce cen książek. Rozmawia Sławomir Krempa.

W miniony weekend środowiskiem miłośników książek wstrząsnęła informacja o tym, że Polska Izba Książki zaproponowała „Ustawę o książce”, której celem jest zwiększenie poziomu czytelnictwa poprzez zapewnienie powszechnego dostępu do książki na terenie całego kraju i urozmaicenie oferty wydawniczej. Komentatorów zszokował jednak fakt, że założeniem ustawy jest wprowadzenie stałej ceny na nowości wydawnicze. Cena taka miałaby przez określony czas (najbardziej prawdopodobnym terminem jest rok) obowiązywać u wszystkich sprzedawców końcowych. Oznacza to koniec rabatów na nowości wydawnicze.

Czytelnicy bardzo szybko zareagowali. Artykuły na temat inicjatywy pojawiły się w niemal wszystkich portalach książkowych, jeden z wywiadów trafił na stronę główną Wykopu. Najczęściej powtarzane są zarzuty, że to tak naprawdę propozycja wprowadzenia zmowy cenowej w majestacie prawa. Że lobbing na rzecz ustawy jest tak naprawdę lobbingiem na rzecz serwisów pirackich, z których korzystać będą czytelnicy, których nie będzie stać na książki. Zarzuty i pytania internautów przedstawiliśmy dr Grażynie Szarszewskiej – dyrektor generalnej Polskiej Izby Książki.

Ceny książek w Polsce w chwili obecnej są, Pani zdaniem…

Dostosowane do rynku, a być może nawet za niskie w porównaniu na przykład z cenami biletów do kina. W krajach, w których średnia płaca jest na podobnym do naszego poziomie – Słowacja, Czechy czy Węgry – książki nie są tańsze.

We Francji z kolei książki są relatywnie tańsze, jeśli brać pod uwagę tamtejsze średnie wynagrodzenie. Tymczasem ustawa skupia się na tym, by w Polsce ceny książek przez pewien czas – proponują Państwo rok – pozostawały na stałym poziomie. By nie było możliwości udzielania klientom księgarń rabatów.

Na Zachodnie życie książki jest zdecydowanie dłuższe niż w Polsce. Nie ma tam tak rozregulowanego rynku, tak szybkich przecen. W Polsce dystrybutorzy i sieci księgarskie, by móc już na starcie zaproponować klientowi końcowemu rabat na nowości na poziomie nawet 25%, wymuszają bardzo wysokie rabaty ze strony wydawnictw, które wydawca musi w jakiś sposób odrobić. Stąd właśnie wysokie ceny okładkowe nowości – dzięki nim mamy kwotę, od której wydawca może zaproponować dystrybutorowi rabat na poziomie 50 czy 60%, a wydanie książki nadal będzie mu się opłacało.

Na dojrzałych rynkach wydawcy otrzymują od księgarzy w miarę precyzyjne informacje o spodziewanym popycie. Przed wydaniem książki przedstawiciele handlowi informują księgarzy, jakie są planowane nowości i zbierają zamówienia. Dzięki informacji zwrotnej wydawcy racjonalnie planują nakłady. W Polsce takich informacji nie da się uzyskać. W efekcie nie ma racjonalnego rozeznania i gospodarowania. Brak danych, by lepiej planować nakłady, by „nie przestrzelić” z nimi. Cena musi zamortyzować ryzyko związane z pierwszym nakładem książki.

Jakie znaczenie ma fakt, że w Polsce nowości wydawnicze sprzedają się wyłącznie przez bardzo krótki czas?

W Polsce mamy rynek, na którym sprzedają się tylko i wyłącznie hity wydawnicze, nowości. Księgarnie nie kształtują podaży. Wydawcy reagują jedynie na gusty i na rynek trafiają przede wszystkim takie tytuły, jakich rynek najmocniej oczekuje.

Bardzo szybkie tempo życia wpłynęło na fakt, że również w księgarniach poszukujemy przede wszystkim nowości. Pragniemy każdego dnia móc znaleźć nową książkę, nowy tytuł „na czasie”. Model życia przenosi się na sposób odbioru dóbr kultury. Jeśli permanentnie trzeba produkować nowe tytuły, książki stają się coraz droższe. Nie można zamortyzować ryzyka wydania książki nieznanego pisarza przez perspektywę długotrwałej sprzedaży, bo na to szans nie ma. Na półkach księgarń nie ma dobrych książek na przykład z 2000 roku.

Czy w Polsce można w ogóle wydawać książki trudniejsze, ambitne?

W krajach dojrzałych wspiera się księgarnie, by mogły istnieć i konkurować z wielkimi sieciami. Dofinansowuje się tytuły ambitne, by były wydawane i kupowane, by żyły w obiegu kultury. Wychodząc z tych założeń, uznaliśmy, że jeśli mamy uratować rynek książki w Polsce, by w ogóle uratować poziom polskiej kultury, musimy wejść na poziom wyższy niż poziom wydawanych w kraju hitów erotycznych. Bez dobrej literatury nie będziemy mieli innowacyjnego przemysłu, gospodarki. Musimy zacząć dbać o kulturę i zapobiec degradacji społeczeństwa.

Duże wydawnictwa często skupiają się przede wszystkim na tym, by wypuścić tytuły, które mają szansę trafić na półki supermarketów. Mały i średni wydawca musi mieć szansę, by przeżyć. Małe, wyspecjalizowane oficyny gwarantują, że w obiegu społecznym funkcjonować będą niszowe tematy, awangardowa sztuka, wyższa kultura. Że będą funkcjonowały książki, które trudniej sprzedać. Pomóc mu może fakt, że tytuły takie funkcjonować będą w księgarniach na przykład przez rok w stałej cenie.

Czy „stała cena” nie oznacza w praktyce „wyższej ceny”?

We wszystkich krajach, w których wprowadzono ustawę opartą na podobnych założeniach do naszego projektu, ceny spadły. W Wielkiej Brytanii wycofano się z ustawy i cena książki wzrosła. Powtórzę: wraz z parciem na duże rabaty udzielane klientom czy partnerom, dla wydawcy ryzyko poważnie się zwiększa. Wydawca musi je wpisać w cenę detaliczną. Musi być stosunkowo wysoki poziom wyjściowy ceny, z którego się schodzi. Warto podkreślić, że nasza ustawa nie likwiduje rabatów, a jedynie nieco je odsuwa w czasie. Dodruki mogą przecież być tańsze. Czytelnicy będą mogli poczekać pół roku czy rok i kupić książkę taniej. Musimy zadbać o to, by małe księgarnie i niewielkie wydawnictwa mogły funkcjonować na rynku, konkurować. Musimy zatrzymać prawdziwą ”jatkę cenową”. Księgarze muszą zacząć rywalizować jakością usługi, oferty, dostosowania się do potrzeb lokalnej społeczności. Obecna sytuacja jest zabójcza dla wszystkich.

Czy rozwiązaniem nie byłoby na przykład ustalenie jednolitych rabatów dla małych i dużych księgarń?

Nie możemy ustalać centralnie rabatów dla naszych partnerów – to niekonstytucyjne i musiałby interweniować wówczas UOKiK. To właśnie jest zmowa cenowa. Rabaty muszą być elastyczne. We francuskiej Ustawie Langa, do której nawiązujemy, są przewidziane pewne widełki rabatowe. Wydawcy mogą dać większy rabat księgarni małej, ale jakościowo dobrej, ambitnej. Niestety, polskie księgarnie są na razie słabymi partnerami. Dlatego przegrywają z dużymi sieciami. W przyszłym roku obchodzić będziemy Rok Czytelnictwa w związku z 650-leciem zawodu księgarza, wydawcy, drukarza. Chcieliśmy, by w każdej księgarni wisiał plakat na tę okazję. Mogliśmy szybko uzgodnić tę sprawę z sieciami księgarskimi za sprawą ich central. Indywidualni księgarze są partnerami słabszymi. O wiele trudniej im przyjąć projekt plakatu, wydrukować go i zawiesić. Księgarstwo polskie musi się rozwinąć. W tym celu jednak musi być solidnie dofinansowane. Nie może na sprzedanej książce zarabiać 1% czy 2% ceny – a do tego zmierzała obecna wojna cenowa. Czas to zmienić.

Po co ustawa, skoro wydawca może

Źródło: Granice.pl